top of page

Góry Fogaraskie

DZIEŃ PIERWSZY

 

Przyjazd do Statiunea Climaterica Sambata, zameldowaliśmy się w hotelu Floarea Reginei. Delektujemy się lokalnymi wyrobami. Na kolację Janusz przygotował jajecznicę z grzybami 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DZIEŃ DRUGI

 

Wyjście z hotelu Floarea Reginei szlakiem czerwonym trójkątem . Po drodze mijamy schronisko Cabana Valea Sambetei, gdzie pijemy herbatę. W schronisku informują nas o tym iż na grani tak wieje, że trzeba trzymać się trawy... Pogoda niedopisywała, coraz mocniej padało, mimo to podjelismy decyzję o wyjściu. Po około dwóch godzinach żałowaliśmy tej decyzji. Próbowaliśmy chować sie przed deszczem i wiatrem za skałami. Grupa sie rozproszyła. Ja z Sebastianem znaleźliśmy małą grotę gdzie mogliśmy sie osłonić przed złymi warunkami. Sebastian wrócił po resztę ekipy. Rozpaliłem kuchenkę żeby sie ogrzać. Po chwili grupa sie zbiła, jakieś pół godziny odpoczynku i narady. Z grani schodzili akurat jacyś turyści i poinformowali nas o nowym schronie przed przełęczą Fereastra Mica a Sambatei, maksymalnie dwie godziny drogi. Decyzja - idziemy! Wchodzimy na grań. Masakra, leje deszczem z każdej strony, w chwilach przerwy napierdziela grad i do tego nic nie widać bo jesteśmy w chmurach. Tulę głowę mocno w kapturze i zakrywam twarz szczelnie. Po pewnym czasie orientuję się, że oddzieliłem się od grupy. Czekam, ale nikt nie nadchodzi więc wracam. Nagle przede mną wyłania się biały schron ratunkowy, wcześniej go nie widziałem. Wchodzę do środka a tam chłopaki już rozpakowani. Jesteśmy przemoczeni i wychłodzeni więc tu się wysuszymy oraz przenocujemy. W schronie oprócz nas jest jeszcze trójka turystów z Rumuni, która łączy się z nami w niedoli wraz z grupą hydroksylową.

 

 

 

DZIEŃ TRZECI

 

Już w nocy, ci co mieli silną potrzebę zjednoczenia się z naturą wiedzieli że pogoda się zmieniła. Na niebie błyskały miliony gwiazd, zbocze nieśmiało rozświetlał księżyc. Rankiem się pozbieraliśmy i wyruszyliśmy dalej szybko w drogę. Z góry obserwowaliśmy okolicę naszego noclegu, schron był nowy, jeszcze nie ukończony. Na mapach nie był jeszcze naniesiony. Widać Rumuni zaczynają tu inwestować. Niestety po kilku godzinach weszliśmy w gęste chmury. Moldoveanu zdobyliśmy bez widoków. Szkoda. Dalej ścieżka granią biegła w miarę równo, bez podejść. Do schroniska dotarliśmy o zmroku, na czołówkach. Schronisko zasilane było z agregatu o czym informowało nas monotonne mruczenie diesla. Około dwudziestej drugiej szefowa, tej instytucji, o posturze kołchoźnicy wyłączyła napięcie, dalej siedzieliśmy przy lampkach z Ursusem w reku planując następny etap naszej wyprawy. Spoglądając na mapę wytyczyliśmy jak nam się wydawało świetną trasę. Zadowoleni z dnia udaliśmy się do piętrowych łóżek z zagrzybionymi materacami.

 

 

DZIEŃ CZWARTY

 

Pogoda nie napawała optymizmem. Plan drogi ustaliliśmy już wczoraj. Celem miało być schronisko przy trasie transfogaraskiej. Wyszliśmy na grańkę, gdzie następnie ścieżka prowadziła w dół. Szybko traciliśmy wysokość. Zeszliśmy do dolinki a następnie ostro pod górę. Wyszliśmy znowu na grań i naszym oczom ukazała się znowu ścieżka w dół. Schodzimy i podchodzimy. Czas odpocząć. Spoglądamy na mapę… no tak, byliśmy zaabsorbowani tak długością trasy ze nie uwzględniliśmy kot. Teraz widać jaki błąd popełniliśmy, jeszcze dwa zejścia i podejścia. Wybraliśmy chyba szlak dla orłów, będzie ciężko. Po drodze mijamy skałę, coś w rodzaju naszego okiennika. Popołudniu słońce na chwilę przebiło się przez coraz rzadsze chmury. W końcu naszym oczom ukazał się wspaniały widok przed tunelem trasy transfogaraskiej. Malownicze jeziorka z infrastrukturą turystyczną. Zeszliśmy i zaczęliśmy szukać schroniska. Wybraliśmy te które było zbudowane na cyplu jeziora. Zameldowali nas w pokoju wieloosobowym. W środku było czysto i schludnie. Prysznic znacząco podniósł nam nasze wyczerpane podejściami morale. Wykąpani i wypachnieni zeszliśmy na dół. Tam siedzieliśmy do późna z piwkiem. Po powrocie do pokoju, Michał zapewnił nam bogaty repertuar szant. Było fajnie.

 

 

DZIEŃ PIĄTY

 

Rano dostaliśmy domowe śniadanie. Gdy żegnaliśmy cywilizację, do naszej grupy dołączył pies, a właściwie suka. Seba nakarmił ją swoimi konserwami. Na nic moje tłumaczenia i prośby żeby psa nie przyzwyczajać do nas. Niestety było już za późno. Nakarmiona psina podążała za nami krok w krok. Podążaliśmy szlakiem w stronę Negoiu. Niebo było przemiennie słoneczne i zachmurzone, lecz na szczęście bez opadów. Wieczorem we mgle dotarliśmy do schronu. Zaraz po nas dotarli jeszcze turyści z Czech i Niemiec. Na kolację zaserwowałem smażoną kiełbasę z zeszłego tygodnia na masełku po śniadaniu w pensjonacie. Narobiłem aromatu na cały schron, tak że czułem na swojej patelce wygłodniałe spojrzenia wszystkich obecnych z psem na czele. Podzieliłem kiełbaskę na cały schron, nikt nie odmówił. Na spanie wybraliśmy miejsce na górnych pryczach. Były świeżo odnowione, deski jeszcze pachniały żywicą…

 

 

DZIEŃ SZÓSTY

 

W środku nocy obudził mnie przenikliwy ziąb. Źle dobrałem śpiworek. Zapaliłem czołówkę. Blacha schronu była pokryta szronem, na domiar złego, miałem wielką potrzebę udania się gdzieś... Jednak zimno było bardziej przeraźliwe, więc trzymałem i czekałem aż ktoś się pierwszy odważy wyjść na zewnątrz i oceni warunki. Miałem wrażenie że w podobnej sytuacji jest większość obecnych w schronie. W końcu pierwszy odważał się wyjść Seba. Jak wrócił prawie wszyscy chórem zapytali się jak jest na zewnątrz. Beznadziejnie -  odpowiedział. Nie było wyjścia, trzeba było iść. Na zewnątrz wszystko było białe, kije zmrożone, kamienie pokryte cienką warstwą lodu. Rano hardcorowa toaleta w stawie, śniadanko i w drogę. Wspinaliśmy się na Przełęcz Ciobanului praktycznie w warunkach zimowych, Negoiu sobie odpuściliśmy. Nie byliśmy przygotowani na takie warunki, jeszcze wczoraj było czuć lato a dziś zima pełną gębą. Kilka krotnie gubiliśmy szlak, wtedy rozstawialiśmy się i szukaliśmy znaków. Im niżej schodziliśmy tym robiło się cieplej. Pogoda dzisiaj była paskudna, z nieba siąpił deszcz. Zeszliśmy do doliny, droga niemiłosiernie się dłużyła. Wyczerpani dotarliśmy w końcu do busa gdzie Janusz już na nas czekał. Kąpiel w rzece, flaczki na kolację oraz pocieszacz. Jedziemy na Węgry!. 

bottom of page